poniedziałek, 17 lutego 2014

4. Powrót do biegania + efekty = całkowite szczęście

Z góry chcę was ostrzec, że piszę pod wpływem... pobiegowych endorfinek oczywiście. Wróciłam do biegania. Te dwa dni bez niego dłużyły mi się niesamowicie, ale w końcu mam czego chciałam. Ze stopą już w porządku, w ogóle dzisiaj podczas treningu nic mnie nie bolało, dopiero po nim czuję nogi, ale to mi tylko przypomina o tej wysoko zawieszonej poprzeczce, jaką dzisiaj przeskoczyłam. Ale o tym później.

Miałam mierzyć się co tydzień, czyli ten sądny dzień wypada jutro. Ale jak to ja - niecierpliwiec, z ciekawości chwyciłam centymetr i sprawdziłam uda, bo one najbardziej mnie interesują. Co widzę? Od ostatniego mierzenia minęło ledwie 6 dni, a wyraźnie widać o centymetr mniej!
Po centymetrze zgubiłam również z talii, boczków, łydki podudzia i bioder.
I jak tu nie być zmotywowanym i nie skakać z radości? Powiem szczerze, że ciężko mi nawet powiedzieć skąd taki efekt. Czy to dieta? Faktycznie zaczęłam zastanawiać się nad kalorycznością swoich posiłków, ale jem naprawdę regularnie i zdrowo dopiero od dwóch dni. W dodatku zdarzały mi się lepsze i gorsze dni. Bieganie? Od powrotu mijają dwa tygodnie , ale biegałam po pół godziny, więc nie wkraczałam nawet w etap największego spalania tłuszczu. Zrobiłam też 2 godziny callanetics, ale nie wierzę, aby tak mała ilość mogła dać aż taki efekt. Podobno regeneracja też swoje robi, więc te dwa dni, podczas których wypoczęłam, a także pozbawiłam organizm kwasu mlekowego, jakim był przepełniony po wspomnianym callanetics-ie. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, to wszystko razem złożyło się na taki a nie inny rezultat, więc teraz pozostaje mi kontynuacja i dążenie do upragnionego celu.

Biegowo też do przodu. Postanowiłam nie zwracać uwagi na przerwę jaką miałam i kontynuować plan sześciotygodniowy. Biegałam więc 4 minuty, maszerowałam jedną. Tempo nie było zabójcze, ale 4,3km zrobione, więc jestem z siebie zadowolona. Zwłaszcza, że ostatnie odcinki były naprawdę ciężkie, ale zawzięłam się i wygrałam ten bój z samą sobą. Zdaję sobie sprawę, że dla maratończyka, biegającego 10 razy dłuższy dystans, to moje 4,3 to pikuś, ale dla mnie to kolejny krok do przodu, jaki poczyniłam na początku swojej biegowej przygody. A przecież dziś mijają równo dwa tygodnie od początku mojego biegowego powrotu.

Rozpisałam się i znów jest tylko o mnie... obiecuję się poprawić w następnych notkach! Motywator na koniec oczywiście będzie. Mogę potwierdzić, że jest z życia wzięty:

Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają! Będę bardzo wdzięczna jeśli dacie znać o sobie w komentarzach. Trzymajcie się! 

2 komentarze:

  1. Gdzie dziś nie wejdę to czytam o bieganiu chyba zacznę biegać!

    OdpowiedzUsuń